Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/247

Ta strona została przepisana.

A trzech miał wiernych sobie przyjacieli, —
Ci o nieszczęściu jego usłyszeli
I przyszli k’niemu: Eliph z Temanity,
Baldat Suhitczyk i Sophar z Namaty,
Gdzie leżał nędzarz ranami okryty.
Chcieli go cieszyć wśród cierpień i straty.
Lecz gdy nań oczy podnieśli z oddali,
Nie mogli poznać wśród choroby świeżej;
Więc zakrzyknęli, ręce załamali,
I darli, płacząc, kraj swoich odzieży,
I padli na twarz z żalem i popłochem,
I przysypali swoje głowy prochem.
Siedem dni całych siedzieli na ziemi
I siedem nocy — nie rzekli ni słowa,
A poglądali oczyma łzawemi,
Jak ciężka była boleść Hiobowa.



ROZDZIAŁ III.


Post haec aperuit Iob os suum et maledixit.

Otworzył usta, i złorzecząc mówi:
— Przeklęty trzykroć ów dzień i godzina,
Gdy się kazano rodzić człowiekowi,
Kiedy swą drogę życia rozpoczyna!
Dzień, w którym światłość błysła mi do oka,
Niech z grobowego nie wyświta ciemna.
Niech się Bóg o nim nie pyta z wysoka,
Niech będzie czarny, jak otchłań podziemna!
Noc mych urodzin — niechaj burza grzmiąca,
Niech zniszczy wicher ciemny, tajemniczy,
Niechaj nie idzie w liczbę dni miesiąca,
W liczbę dni rocznych niechaj się nie liczy,
Dzikiem pustkowiem niech stanie ze szczętem,
Dobre jej imię niech będzie odjętem,
Od jej ciemności niech gwiazdy pogasną,