URYWEK Z POEMATU „0 ŻUPACH SOLNYCH WIELICKICH.”
Gdym solne lochy rozpatrywał chciwie,
Dobry Koszyński, mając mię na pieczy,
Rzekł mi: — Adamie! dowiesz się o dziwie,
Trzeba mu wierzyć jak doznanej rzeczy.
Kiedy z gór naszych woda się zakradnie,
Zaleje lochy i wsiąknie do jamy,
Od wody proszek wyrabia się snadnie,
Co my saletrą w Polsce nazywamy.
Wtenczas się zdarza, że idąc, kopacze,
Lampą na ciemnej przyświecają drodze,
Płomień od lampy aż na ściany skacze,
Jaskinia buchnie, zadymi w pożodze.
A wzdęty płomień przelatuje wszędzie
I nie wprzód zgaśnie aż saletrę wyje.
A biada temu, kto w ognisku będzie!
Płomień go spali, a wyziew zabiję.
Ale bywałych doświadczenie uczy:
Kopacz z pośpiechem na ziemię się kładnie,
A ogień wierzchem przelatuje, huczy,
Spala saletrę i zgasa bezwładnie...
(PARAFRAZA).
Był sobie niegdyś król Ćwieczek,
Z dziejów nie wielce go znano:
Wstawał późno, kładł się rano,
Unikał wojen i sprzeczek;
Zamiast korony na czoło,
Stroił się prostą szlafmycą;