Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/313

Ta strona została przepisana.

Jako niewolnik, co pana słucha,
Pełni w milczeniu swe straże,
Tak fala morska, nim się rozrucha,
Czeka skinienia Wiecznego Ducha,
Dokąd popłynąć jej każe.

Ale dlaczegoż, gdy fala cicha,
Tak szybko płynie fregata?
Bo siła duchów rudel popycha,
I jej żaglami pomiata.

Lecz dajmy pokój błędnej fregacie,
Nie budźmy ze snu tych ludzi.
Lećmy ku gwiazdom, lećmy, mój bracie!
Wkrótce się jutrznia obudzi.

∗             ∗

I jam się ocknął — my wciąż płyniemy,
Żeglarze znowu strupieli.
Przy masztach orszak głuchy i niemy
Legł na śmiertelnej pościeli...

Jedni u masztów, drudzy u rudli,
Każdy zakostniał, jak skuty,
Wszyscy zsiniali, bladzi, wychudli,
W ich oczach ciężkie wyrzuty.

Wpośrodku trupów, jak duch sierocy,
Snuję się jeden i trwożę,
Jako wędrownik, kiedy wśród nocy
Zabłądzi w leśne bezdroże,

Pędzi, gdzie wiedzie przeczucie wieszcze,
A zbójcy lecą tuż za nim...
Straszno iść naprzód, lecz straszniej jeszcze,
Kiedy się cofniem lub staniem.

Lecz oto słońce nie tyle skwarzy,
Wietrzyk zadmuchnął dokoła;