Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/351

Ta strona została przepisana.

Połknąć kubana, to jak chleba z masłem.
Ludzie mówili: Masz rodzinę przecię!
Ej, będzie kręto! z torbami pójdziecie!
Rzuć, panie bracie, te fochy złowieszcze!
A jam nie słuchał, urągał się jeszcze!

Ludzie, zwyczajnie, mściwi i zawzięci,
Z politowania przyszli do niechęci.
Poczęto śledzić, a w moim wydziale
Już się... to, owo, znalazło niedbale.
Przyszła mi bura, potem druga taka,
Nareszcie z kwitkiem puszczono biedaka.
Tak tedy w jednej ziściło się chwili
Wszystko, co ludzie poczciwi wróżyli:
Za jednym razem, jakby z deszczem spada
I głód, i zimno, i przyjaciół zdrada.
Myśmy zostali, jak żebracy szczerzy,
Ja sam w rozpaczy, dziatwa bez wieczerzy,
A żona, z nędzą dać nie mogąc rady,
Klnie moją pychę i brzydkie zasady.
A ja, bywało, wstaję... gdzie przede dniem!
Troskam się pilno o życiu powszedniem,
Jak wół pracuję, — wciąż nędza i nędza,
Grosz, co zarobię, grosza nie dopędza,
Zdaje się, pęknę pod nieszczęścia siłą;
Bóg mię strzegł tylko, że się nie rozpiło.

Alem na trzeźwo, a wiernie mej części,
Do dna wychylam mój kielich boleści...
Jak tam bez miejsca, bez chleba, w rozpaczy
Dziesięć lat przeszło? Bóg to wiedzieć raczy!

Kiedy z dnia na dzień nasz byt taki samy,
Niespodziewanie pismo odbieramy:
Że naszych nieszczęść skończyła się próba,
Że jest w stolicy szlachetna osoba,
Mąż znakomity, jakby anioł nowy,
Pięknego serca i potężnej głowy,