Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/449

Ta strona została przepisana.

Skłonisz twą głowę przed piekielną władzą;
Tam twoja miłość uwieńczy się godnie,
Tam wedle dzieła nagrodę podadzą.
Gdzie Danaidy, mężów morderczynie,
Bezdennej stągwi napełnić nie mogą,
Gdzie potępieniec Iksyon nie ginie
Wplecion do koła, choć cierpi tak srogo,
Gdzie Syzyf kamień ku górze podchwyta,
Co wciąż odpada z góry pochylonej,
Gdzie Tytyusza rozwlekłe jelita
Żarłoczne ptaki rwą swojemi szpony, —
Musisz w tę czarną dostać się krainę,
Pomnożyć liczbę potępieńczych cieni.
Ja, niezmazany, nurt Styksu przepłynę,
Dojdę pól świętych, gdzie żyją zbawieni,
Gdzie niema trudów, gdzie nie jęczą z płaczem,
Gdzie śpiew i taniec, gdzie w cichej ustroni
Serdeczna Safo przed czułym słuchaczem
Dźwięk miodo-płynny swojej lutnie roni.
Z czołem obwitem w wawrzynowe liście,
Tuż siedzi Orfej na lirze oparty;
Dalej Lukrecy pieje uroczyście,
Co się tak pięknie wsławił swemi karty;
Za nimi cieniów tysiące zebrane,
Których podobne i losy, i dusze:
Tutaj i dla mnie miejsce zgotowane,
Znam mą niewinność i dobrze jej tuszę.
Giń z mego serca, mądrości jałowa,
Co wierzysz w pogrzeb i ciała, i ducha!
Ja wierzę w przyszłość, bo jej święte słowa
Brzmią w ziemskiem życiu, jak dobra otucha.
Ilekroć zmrokiem szmer usłyszysz rzezki,
Lubo po grobowcu przemknie się cień chyży,
Wtedy zapewne dobry duch niebieski
Święty swój polot ku ziemi przybliży,
Hamuje dufność, osładza złe losy,
Strapionych ziemi dźwiga pod Niebiosy.