Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/450

Ta strona została przepisana.
ELEGIA IV.
(Księga III. Elegia 3).


Ullane mi est oritura dies tam candida...


Bogdaj mi jasnej chwili dozwolono,
Gdy, krasna dziewo, przytulisz mi łono!
Wolnoż to wróżyć i modlić się o to?
Czy ty zostaniesz innemu pieszczotą?
O! wprzód kamieniem zostałbym ochotnie,
Nim ta wieść sroga w moje uszy grzmotnie!
Niech mię los dręczy, niech w gruzy zagrzebie,
Bylebym tylko cierpiał nie przez ciebie:
Ta mi nadzieja w czarnej doli świeci,
Ta kiedy zniknie, i życie uleci.
Jeden chce złota, i złotem niesyty,
Drugi dał prace na sławne zaszczyty,
Temu zwycięstwa miły tryumf pusty,
Inszy zaufał w swój dar złotousty;
Moja nadzieja przy tobie została,
Tyś me bogactwo, tyś mój dank i chwała.
Miłość to męka, jej szczęście, jak we śnie,
Choć nie ma cierpień, a czekać boleśnie.
Kiedy się serca kochanków zażyły,
Nic im nie znaczy Zodyak pochyły:
Czy zachód słońca, czy zorze pobledną,
Czy rok się kończy, dla nich wszystko jedno.
Ty! co me losy rozstrzyga twe oko,
Krasna dziewico, nie dręcz mię przewłoką!
Mnie nie uszkodzi złość lub zawiść czyja,
Gdy ty mi sprzyjasz, wnet wszystko mi sprzyja.
Znasz moje serce, bądźże mi łaskawa,
Nie nasza siła zgnieść miłości prawa.

Kochała czułe Zaryadra łono
Piękną Odatę, raz we śnie przyśnioną,
I ona k’niemu wzajemnością pała,
Choć go jedynie w marzeniach widziała;
Kochali siebie, choć nie widząc w oczy,