Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/470

Ta strona została przepisana.

W kierunku losów puściłeś swe nawy,
Z fortunnym wiatrem twój żagiel się śliźnie,
I załatwiwszy doma twoje sprawy,
Poszedłeś, królu, ku nowej ojczyźnie.


XX.

Szedłszy nawiedzić święte progi Boże,
Serdecznieś westchnął do rodzinnej chaty,
I wzrok ostatni siejąc po przestworze,
Takeś jej mówił: O moje penaty!
Piastunko moja, rodzicielska ziemi!
Żyzna w swych plonach, bogata, gościnna,
Sławna po świecie mężami wielkiemi,
Nie żal mi ciebie, o ziemio rodzinna!
A jeśli losy życzliwe pozwolą,
Że kiedyś stanę przy zaszczytnym kresie,
Sława, co wtedy będzie moją dolą,
Do macierzystej ziemi się odniesie.


XXI.

Bo żądny czynów ku chwale żywota
I marną drzemkę mający w ohydzie,
Bystro polecę, gdzie zawezwie cnota,
Nie patrząc trudów, co pokonać przyjdzie!
Będę pracował i ręką, i głową,
Bo mię wybrali cni obywatele, —
Nie gwoli biesiad, nie na taniec zową.
Widzę w tym kraju niesnasek tak wiele,
Widzę rozruchy, ale się nie trwożę:
One do czynu wołają me męstwo,
Bo gdzie się snadniej laur zaszczepić może,
Jako na polu, gdzie krew a zwycięstwo?


XXII.

Jak wyrzucona kostka mojej doli!
Błogosław, Boże, mi iść potrzeba!
I poświęć ścieżki moim stopom gwoli!