Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/492

Ta strona została przepisana.

Czyż pozwolisz, wielki Boże, na to,
By król Franków przybył k’nam na nowo
I panował nad mężnym Sarmatą
Z uwieńczoną wawrzynami głową?
 
Lecz mu pono w dwoistej koronie
Trudno rządzić wśród tylu odmętów,
Trudno siedzieć na dwoistym tronie
I sprawować rudel dwóch okrętów.

Gdy więc Niebo taki los przyniosło,
Niech się Polsce do praw wrócić godzi,
I rzucone przez Henryka wiosło
Dać innemu, by kierował z łodzi!

Lecz Polacy! gdy wieca zebrana,
Kadźcież dobrze, do obrad zasiadłszy!
Tego sobie wybierzcie na pana,
Kto poczciwszy, nie zaś kto bogatszy.

I co trzykroć i czterykroć mówię:
Niech was kłótnie nie zawodzą płoche;
Zniżcie rogi na wyniosłej głowie,
Butny umysł pohamujcie trochę.

Bo gdy żaden ulegać nie zechce,
Rzecz publiczna już będzie zatruta;
Na cóż wolność rzekoma nas łechce?
Na co zda się układać statuta?

Można śmiać się, gdy postronny straszy,
Lecz pogróżek nie ważcie za mało;
Jeśli trzeba, przypaszcie pałaszy
I działajcie, jak mężom przystało.

Nie przystało na swobodnych męży
Dawać w jarzmo rycerskie ramiona
Wprzódy jeszcze, nim nas wróg zwycięży,
Nim nas dola na bitwie pokona.