Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/509

Ta strona została przepisana.

Widziałeś w miastach uczty, wam gwoli dawane,
Nie wstydziłeś się patrząc, nie szydziłeś chytrze,
Jako wesół Sarmata tańcował przy cytrze,
Jak ci czynił poczciwość, jako w każdej dobie
Duch prosty, nieobłudny okazywał tobie.
Tyś sam, gościu zdradziecki, szedł po naszych śladach,
Siadałeś jak przyjaciel na naszych biesiadach,
Dziś masz to za występek, wydwarzasz boleśnie,
Nie tylko mnie samego, lecz i własne pieśnie.
Jeśli zasię zgrzeszyłem? — o! zgrzeszyłem wiele,
Ściskając obłudniki, jako przyjaciele.
Podziękujmy Niebiosom głosami wielkiemi,
Żeśmy zbłądzili doma, nie na Franków ziemi,
Gdzie się krew zwykła mieszać do Bachowych dzbanów,
....................
Gdzie biesiadnik, gdy zaśnie, już stracone chwile,
Gdzie zamiast go rozbudzać, myśl dlań o mogile.
Trupa oknem wyrzucą, — sądzę, że dla człeka,
Skok nieco niebezpieczny, meta za daleka;
Nie wątpię, iż wolałbyś z Sarmaty zabawę
I zwyciężon od Bacha upadać pod ławę.
Skądżeś przeznał ubóstwo na sarmackiej niwie?
Temu się, dobry Gallu, dosyć nie wydziwię.
Tak małoś z nami mieszkał — i w tak krótkiej dobie
Rozpoznać ziemię polską brakło-ć na sposobie:
Jakie tu płody gruntu? jakie mury grodów?
Jakie dary od morza? jaki byt narodów?
Gdybyś się lepiej zaznał z naszym obyczajem,
Gdybyś się zastanowił nad zwiedzanym krajem,
Zasmakowałbyś Gallu, do polskiego chleba,
Znalazłbyś tutaj wszystko, co duszy potrzeba.
Wszak Polska nie żądała od was zapomogi,
Skądże wiesz, żeśmy biedni? że nasz kraj ubogi?
Francuz widząc, że na tron Henryka wołamy,
W nadziejach niepomiernych nie zakładał tamy,
Mniemał, że idąc z królem, idzie do rozkoszy;
Choćby był lada ciurą, choćby syn kokoszy,