Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/530

Ta strona została przepisana.

Wąż spija życie z karmicielki łona,
Stąd idzie niemoc i dobytek ginie.
Wąż, kręgiem zwity, czatuje z pod ziela,
Gdzie się cielica pasie na ustroni;
Gdy ta nie dojrzy zdrad nieprzyjaciela,
Chytry się czołgnie i uczepia do niej.
Zżyma się w kręgi, i w ostrożnym chodzie
Pnie się po sierści, i wyciąga szyję,
I w gęste zielsko patrzy na odwodzie,
Gdzieby się ukryć, gdy obaczą żmiję.
Potem się szybko okręca na nodze;
Uczuwszy zimno i dotknięcie węże,
Biedna cielica, przerażona srodze,
Chce rogiem strącić, ale nie dosięże.
Chłodne ją mrowie odrętwia od razu,
Tarza się, biega, staje zniemożona.
Cóż pocznie? nogą nie odwierzgnie płazu,
Więc mu pozwala karmić się u łona.
A wąż pierścieńmi jej łono okręci,
Ukrywa pyszczek i do piersi wkleszcza,
A tak odbiera jej pokarm dziecięci
I spija życie, jak zmora złowieszcza.
Gdy ciepłem mlekiem nażłopie się dosyć,
Odpada z wymion gadzina leniwa.
Już karmicielka poczyna to znosić,
Codzień przywyka i sama go wzywa.
Po znanych miejscach błąka się i ryczy,
Aż ją opasze lodowata pręga;
A wąż tymczasem w norze tajemniczej
Albo się w chwastach i łomie wylęga.
Kiedy tęsknotę bydlęcą postrzeże
Staro wny pasterz, wnet pilnuje blizko,
Dokąd to chadza nierozumne zwierzę,
I gdzie jest skryte węża legowisko?
Więc gdy złoczyńcę złowi na łupieży,
Gotuje oręż na zbójeckie plemię.
Wąż pada z wymion i żądło najeży,