Wije się w zielsko i czołgnie w podziemie,
Syczy, ucieka, wypręża się, wspina;
Lecz mściwy pasterz bierze się do kija,
Kijem z orzecha drogę mu przecina,
Zionie przeklęctwa i głowę rozbija.
Gadzina jeszcze czołga się pod zielem
I chytrą głowę utula pod skręty,
Aby, zwiedziony obrotnym fortelem,
Mniemał, że zabił morderca zawzięty.
Lecz pasterz grzmocę, aż zielsko szeleszcze,
Rozbija węża, aż trzewy się wleką;
Głowa odbita, ale syczy jeszcze,
Leje posokę, truciznę i mleko.
Każdy ma wroga, co go zawsze gnębi:
Żółna się miodem i pszczołami żywi,
Ptaszek się lęka drapieżnych jastrzębi,
Owieczkom szkodzą wilkowie łapczywi;
Szczep młodociany ogryzają sarny,
Mól i szarańcza napastuje zboże,
A wąż zdradziecki i często bezkarny
Robi nam szkodę na dojnej oborze.
Ruskie niewiasty nie chcą gospodarnie
Doić swe trzody — to czynią pasterze;
Pasterz odnosi nabiał do mleczarnie,
A resztę mleka na posiłek bierze.
Tam, w leśnym cieniu wiąziny pochyłej,
Płynne się mleko bryłami zagęści,
Potem topnieje, i od każdej bryły
Tworzą się serne niezliczone części.
Gdy będę bajał o halickim serze,
Przebacz prostocie, bo to rzecz ojczysta:
Wprzód skórę koźlą zewłóczą pasterze,
Zmywają wodą i płóczą do czysta,
I zsiadłe mleko, zatkawszy upusty,
W szerściany worek zlewają pomału, —