Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/534

Ta strona została przepisana.

On, jako ptaszek, w powietrzu ma plony.
Rusin, nim błahą jemiołę wychyli,
Lata w powietrzu choćby strzaskać głowę,
Odziera korę z kleistych badyli,
I biada ptaszkom! już sidło gotowe.
A zaczajony kędyś z potajemna,
Zastawia matnię w sposób wieloraki.
Zachodzi słońce, nastaje noc ciemna,
Jastrząb już zasnął — swobodniejsze ptaki.
Szpak wyskakiwa, drozd w stadzie swawoli,
Jak gdyby przebył frasunki ostatnie,
Lecą na drzewa wypoczynku gwoli,
Gdzie ich pasterskie zachwytują matnie.
Część ich z zapadni wyrwie się, uleci,
Część zagmatwana zaginie już marnie.
Pasterz wesoły, że ma pełne sieci,
Idzie z kryjówki i jeńce zagarnie.


XVII.

Jesień borowe oblicze zachmurzy,
I dąb z warkocza ogołoci czoło;
Pasterz, na mrozy nie ufając dłużej,
Ucina gałąź z pożółkłą jemiołą,
Zrzuca ją na dół — gdy stuknie siekiera,
Tłumią się kozy i bydlęce rzesze,
I każde swoją gałązkę odbiera,
Póki się całe drzewo nie okrzesze.
Na wierzchu jodły lub dębowej kłody
rusin zaiste strachać się nie pocznie;
Wierzym w podstopnej ziemie antypody,
Ów śmiały pasterz widzi je naocznie.
Głowę ma w chmurach, a przepaść pod nogą,
A sam, bezpieczen bohaterskim wzorem,
Na kruchych sękach, co wnet pęknąć mogą,
Stoi odważnie i rąbie toporem.