Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/539

Ta strona została przepisana.

Wzięli dwa państwa, dzieląc nieobłudnie:
Jeden wziął w podział tutejsze półsferze,
A drugi za się gorące południe.
I tak we dwoje zawładali światem,
Który najmilej ich poddaństwo dźwiga:
Bachus południa był bardziej bogatym,
Pierwej mu wzrosła bluszczowa łodyga,
Bo tam, gdzie słońce płomieniściej grzeje,
Winniczne wzgórki zarodziły skoro;
A u nas zimno, daremne nadzieje,
Tu kłosy zboża ledwie się wybiorą.
Sarmacki Bachus próżno się mozoli,
Ziemia nie płuży latorośli wina,
Szczepy wymarzły, — on mimo złej doli
Na nowo sadzie i szczepić zaczyna.
Z winnej gałązki wyrasta chwast duży,
Zdziczały zimnem — nazwano go chmielem;
Lecz i ten głowę zmroczy a odurzy,
I wiejskie troski zamienia weselem.
Przerasta trawę i pod siebie chyli,
Już jej swobodnie nie doczekać lata;
Ozy tam krzak wierzby, czy kupa badyli,
Chmiel się uczepia i krzepko oplata.
A jego owoc, kiedy się wywarzy
Ze złotem zbożem w zdrojowym ukropie,
Uczyni napój zdrowy dla żniwiarzy,
Co go Sarmata puharami żłopie.
Gdy się opilec nasycił do woli,
Usypia drzemką na poły śmiertelną;
Budzi się, czuje, że go głowa boli,
I woła znowu o truciznę chmielną.
Rusin przy kuflu, jak Ikar, nie zginie,
Lecz chwali Bacha, pijąc nieleniwo.
Imię Cerery dał swej mieszaninie,
Bo troje bożyszcz wynalazło piwo:
Bachus wesoły, co sady rozchmiela,
Neptun, co wodą kryształową służy,