Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/547

Ta strona została przepisana.

Zwierz, by ją wyrwać wysilenie czyni,
Tak, przerażeni, wspinając się razem,
Wyszli łupiescy ze pszczelnej jaskini.
Niedźwiedź, ze strachu umarły na poły,
Upadł na ziemię — Rusin go dogrzmota.
A ów, co stawił świece i kościoły,
Zapomniał Bogu poślubione wota.
Ubryzgan w miodzie i we krwi niedźwiedziej,
Wymknął się z lasu, jako mara blada;
Przyszedł do domu — zeszli się sąsiedzi,
A on im swoje dziwy opowiada.


XXVI.

Dotąd wam lasy snułem przed oczyma,
Teraz do miasta zabłądzić się musi.
Tutaj Lwów święty przodkowanie trzyma,
A wieże jego — to ojcowie Rusi.
Witaj nam, grodzie poważny a stary!
Miła w twych murach wypocznienia chwilka.
Od ciebie wieje namaszczenie wiary,
A bramy twoje zaparte od wilka.
Nigdy łupiezca haraczu nie bierze
Ze krwie i runa owczarnie tej ziemi;
Bo tutaj mają tron Arcypasterze,
Ich czujne oko niełacno zadrzemie.
Oni, starowni w służbach Zbawiciela,
Pilnują wiary i pokory serca;
Senat starunek pasterski podziela,
By nie siał jadu żaden nowowierca.
Lwowie kamienny! nowość cię nie mami,
Nie daj się zachwiać jako wątłe ziele!
Wiekować tobie z twojemi basztami,
Z twemi kościoły i krzyżem na czele,
I z twoją górą, co ku Niebu idzie, —
Łacno ją dojrzeć i w najdalszej stronie.
Tuśmy gościnę dali Pierydzie,
Tu mieszka chętniej, niż na Helikonie,