Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/555

Ta strona została przepisana.

Rozpowiem zwyczaj i obyczaj wszelki,
Jakowym ludzie rządzą się na Rusi.
Gdy dziecię wyjdzie z łona karmicielki,
W leconej wodzie omywać się musi.
Zaledwie pierwszem wołaniem zawoła,
Jako natura uczyła niemowę,
Wnet się dziecina niesie do kościoła,
Gdzie chrzestny strumień leją jej na głowę.
Wioskowe dziecko zaledwie w powiciu,
Zaledwie Boży świat ujrzy z oddali,
Słuszna mu płakać, bo przy dalszem życiu
Niemały ciężar na barki się zwali.
Słuchaj, jak matka nad małą kolebką
Śpiewa jękliwie i w nocy, i we dnie:
Nie płacz, malutki! a hoduj się krzepko,
Te łzy, to twojej doli przepowiednie.
Poczynasz płakać i tak aż do końca
Płaczliwa będzie piosenka twej dole!
Rzekła, i usty spiekłemi od słońca
Kładzie całunek na drobne pacholę.
A dziecię słucha, i klaskając w usta,
Ssie pierś matczyną z zapałem słodyczy;
Ale pierś matki znędzniała i pusta,
Pokarmu niemasz, a niemowlę krzyczy.
Matka z niem cierpi we dwójnasób tyle,
Idzie na strumień lub staw niedaleki,
I niby grozi: Poprzestań na chwilę!
Poprzestań płakać, bo wrzucę do rzeki.
Zjedzą cię ryby, co na wodzie płyną.
Ej przestań, mały, ostrzegam zawczasu:
Ot idą wilki! a cichoż, dziecino.
Bo cię wyrzucę wilkowi, co z lasu.
Cicho, mój kwiatku! coś boli dziecinie,
Albo wróżbitka złem okiem urzekła.
Nieszczęsne oko niech marnie wypłynie!
Bogdaj wróżbitkę wleczono do piekła!
Są u mnie wnuczki malutkie i hoże,