Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/566

Ta strona została przepisana.

Krwie bohaterskiej rodowitość stara,
Słuszność i pomsta, pobożność i wiara,
To jego orszak, to straż jego głowy,
Huf obozowy.

Szyki sarmackie! gdy na waszem czele
Stoi odwaga i cnoty tak wiele,
Wróg Europy przed wami bezwładnie
Na twarz upadnie.

Już wam nie straszny miecz Tatara krzywy,
Ni strzała, pchnięta z tatarskiej cięciwy;
Gnuśny morderca co się błąka w lesie,
Klęsk nie przyniesie.

Przeszła jak zamieć, stopniała jak piana
Siła zwycięska trackiego tyrana,
Pohańbion wraca z orężnego sporu
Na brzeg Bosforu.

Na wiosnę Dunaj rozlany, szeroki,
Z takim łoskotem uderza w opoki,
Z jakim szedł Turczyn i zagrażał z dali,
Że świat rozwali.

Lecz Zygmunt, silny męstwem znakomitem,
Zatrzymał powódź olbrzymim granitem,
Ugiął i złamał pod swojemi stopy
Strach Europy.

Gdzie siła idzie przeciw równej sile,
Mniejsza obawa i chwały nietyle;
Godniejszy laurów, kto z sercem rycerza
W ciżbę uderza.

Królu! ów tryumf pod twą pańską wodzą
W dolinach Dniestru radośnie obchodzą,
Na brzegach Bugu i w sławnej Kolchidzie
Rozgłos twój idzie.