Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/583

Ta strona została przepisana.

Spocznie wesoło w swoim biednym szatrze,
Wyższy nad gminne szyderstwa i śmiechy;
I swą siekierą, w wawrzyny ubraną,
Będzie drwa rąbał pod domową strawę,
A gdy się zdatne nie zdarzy polano,
Wrzuci na ogień hetmańską buławę.




ODA III.
Do Kryspa Lewińskiego, iżby zanadto nie dowierzał młodości.


Vive jucundae metuens juventae,
Crispe Laevini!...


Z piękną młodością ostrożnie potrzeba,
Kryspie Lewiński! to pora pierzchliwa:
Księżyc pośpiesza w inny kraniec nieba,
I chmury lecą, i młodość upływa.

Choć pas bogaty dobrze cię owije,
Z perlastym wątkiem a złotej osnowy,
Choć na ramionach zaciśniesz pod szyję
Na złotą klamrę twój płaszcz purpurowy;

Jednak czubata kita, co się jeży
Na twoim hełmie, chwieje się, dygota;
Na twojej zbroi, na twojej odzieży
Zbiednieje połysk brylantów i złota.

Los ci prawicą dar jaki nawinie,
Lewicą wydrze, co dał tak uprzejmie,
Niby jak matka, co małej dziecinie
To poda cacko, to znowu odejmie.

Stałość niezmienna nie jest losów rzeczą:
Zmiany wątpliwe ustawicznie biega,
Burze się chwieją nad głową człowieczą...
O! szparkie chwile żywota naszego.