Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/587

Ta strona została przepisana.

Miłoż brać hołdy! jeśli tylko wierzym,
Że je przynoszą serdecznie i szczerze.

Szczerze, serdecznie gmin się nam pokłoni,
Padnie ma klęczki, kiedy złoto widzi,
Lecz zniknie złoto ze spodlonej dłoni,
A gmin nas popchnie, zelży i zawstydzi.




ODA V.
Gromi gnuśność wieku.


Aut nos avarae vendidimus Tyro.


Czyśmy już cześć przodków Tyryjcom przedali?
Czyśmy ją posłali w dalekie wygnanie?
Gdzie silni rycerze? gdzie męże wspaniali?
Gdzie cnota? gdzie dzielność? Nie pomnim już na nie!

Czy godzi się dzisiaj mieć łańcuch na karku?
Przedawać tron Pyrrów i Agamemnonów?
Czy godzi się dzisiaj w bezecnym frymarku
Brać Weje w zamianę persyjskich zagonów?

Nowotny nasz żołnierz pieszczona dziecina!
Nie umie wrogowi wbić włóczni do łona,
Krnąbrnego rumaka munsztukiem nie spina,
Bo ręka niezręczna i słabe ramiona.

Gdy śniegi topnieją w górzystej czeluści,
I Tyber zaszumi w łożysku rodzimem,
Nasz rycerz struchleje i wpław się nie puści,
Nie dojdzie do Rzymu — bo woda pod Rzymem.

Gdy rumak pod jeźdźcem w podkowę uderza
I pocznie się zżymać — już jeździec bez duszy!
Drżą strachem kolana mężnego rycerza:
Cóż będzie, gdy w harce wojenne wyruszy?

A jednak też stopy, jak lekkie zefiry,
Uczenie pląsają wśród tanka, gdzie dziewki!