Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/596

Ta strona została przepisana.

Gdzie wionie sztandar, gdzie trąby zagrzmocą,
Na pierwszy ogień kupią się gromadnie,
Ani się troszcząc, gdzie następną nocą
Po trudach spocząć wypadnie?

Czy na murawie, mokrej od wilgoci,
Czy po rycersku na rębie pawęży,
Rzeźki młodzieniec mało się kłopoci,
On myśli, jak to zwycięży?

W takiem rycerstwie ufny, jak w żelazie,
Gruchotał w twierdzach i mury, i śpiże
Ów znakomity wódz w Peloponezie,
Ów dzielny rządca w Epirze.

Ha! jaki zamtuz nastąpił dni owych,
Jaki padł przepłoch na tureckie plemię,
Gdy głos i szczękot zastępów Marsowych
Odbił się echem na Hemie!

Kiedy Władysław ze święconą bronią
W święcone surmy uderzył na trwogę,
Cisnąc niewiernych waleczną pogonią,
Otworzył do Hebru drogę;

Gdy w rzekę Strymon wiodąc swe orszaki,
Mścicielską włócznią zamącił jej wały,
Po których dotąd tarcze a szyszaki
Zbitych wojsk naszych pływały:

Truchlały zbójców czeredy olbrzymie,
Twarz im pobladła, ich ręce się trzęsły,
Zbroczone we krwi, okopcone w dymie,
Gdy nasze włócznie zachrzęsły.

Lecz my, niestety! ze zbytniego męstwa
Chcieliśmy płynąc jako łódź bez wiosła;
Szlachetna żądza pięknego zwycięstwa
Nas za daleko uniosła!