Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/599

Ta strona została przepisana.

A potem płużnem zębatem żelazem
Nie rznął dyrwanów na Kolchidzie dzikiej.
Napróżno woły piorunowym rykiem
Chciały ustraszyć dzielnego oracza;
Próżno, buchając siarczystym dymnikiem,
Wyziew zabójczy głowę mu otacza.
Nie struchlał rycerz, choć widzi, że niwa,
Czarodziejskiemi zębami zasiana,
Bujno się krzewi, a z krzewów wypływa,
Zbrojnych rycerzy mnogość nieprzebrana.
Błyszczą ich hełmy, pancerze i bronie,
Ale bohater ducha nie postrada,
Tessalska włócznia, jak sierp na zagonie,
Zwalcza zastępy i na przekos składa.




KSIĘGA DRUGA.




ODA I.
Do Publiusza Memmiusza.


Quae tegit canas modo bruma valles...


Zima na polach, lecz stopi ją wszędzie
Wiosna łaskawa.
Ach! kiedy zima na głowie usiędzie,
Trudniejsza sprawa:
Szadź gdy posrebrzy czuprynę człowieka,
Będzie już przy mnie;
Lato uciekło, i jesień ucieka,
Zmarzniem na zimnie.
Chłód i siwizna gdy przyjdą swej pory,
Nie zbyć tych cierni!
Choćbyś balsamem namaścił kędziory,
Włos się nie sczerni.
Raz tylko w życiu młodość nas zagrzała,
Raz starość zgarbi.