Niech się włos mój ubalsami,
Ach! ubierzcie mię w lilie!
Bom widziała dzieje Boże!
W moich piersiach ogień wzrasta.
Wy, solimskie córki hoże,
Dzieci niebieskiego miasta,
O! przez sarny i koźlęta
Ja was błagam, ślę wołanie:
Izaaka dziatwo święta,
Która igrasz na Libanie!
Wy, Karmelu raźne córki,
Co pląsacie tak radośnie!
Oszczędzajcie piękne wzgórki,
Gdzie fiołek wonny rośnie.
Nie biegajcie po nich z wrzaskiem,
Poniechajcie rąk klaskanie,
Póki ze snu z rannym brzaskiem
Narzeczona nie powstanie,
Póki światła blask wspaniały
Nie rozbudzi senną ziemię.
Oto schodzi z wielkiej skały
Pięknej matki piękne plemię
I jedyne z ojca dzieci:
Do libańskich puszcz się wciska,
Krzemienistą drogą leci,
Przez wąwozy, przez urwiska,
Jak jelonek trwożny, mały,
Gdy lwa zoczy na płaszczyźnie,
Tłumiąc oddech, pędem strzały
Manowcami gór się śliźnie.
Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/619
Ta strona została przepisana.