Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/628

Ta strona została przepisana.

I królestwo całe depcę.
Czy mię próżny obraz mami?
Czy istotnie wjeżdżam gońcem
W bramę światła, co przed słońcem,
Uwieńczonem płomieniami?
O! kraj niebios zdala znaczny!
Oto przestwór zodyaczny!
Strefa niebios okazała
W dziesięć iskier mocno pała!
W której, w której nieba stronie
Twoje, książę, imię zatlę?
Czy na wiecznym Oryonie?
Czy gdzie Kastor bije w światle?
Czy gdzie zorze nad Moreją
Alcydową sławą tleją?
Czyli imię twe powierzę
Lwu mężnemu i Cererze,
W których letnie słońce pali?
Oto Dziewa stoi w straży,
Na jesiennej swojej Szali
Dni i wieki równoważy.
Tu, Franciszku, cię uczciwszy,
Wypiętnuję twoje ślady!
Gdzie Plejady i Hyady,
Tam twój pobyt najwłaściwszy;
Gdzie jutrzenka zrumieniona,
Gdzie latają światła chyże,
I gdzie zorza Skorpiona
Błyszczącemi kleszczmi strzyże;
Gdzie warkoczem złoci światy
Afrykański Lew kudłaty,
Gdzie ognista jego grzywa
U bieguna połyskiwa.
Tak jest! — sławę bohatera
Na niebiosach ryć przystało:
Bo na ziemi — miejsca mało,
Bo tu z blasku śmierć odziera.