Do Wojciecha Turskiego.
O swoich snach i marzeniach lirycznych.
Tursci! seu brevior mihi, Seu pernox oculos composuit sopor... |
Turski! czy drzemka po oczach mi muśnie,
Czy człowiek na prawdę uśnie,
Zaraz snów moich drużyna skrzydlata,
Jak stado ptaszków, wylata.
Leci na pola, rozbiega po błoni,
W borowe cienie się chroni.
Marzenia moje — w dziecinnej postawie
Lubią pobiegać po trawie,
Lub pod chmurami sznurem lot swój wiodą,
Albo się ślizną nad wodą,
Płyną jak łabędź, albo dniem i nocą
Jako ptaszkowie szczebiocą.
Zda się, że chmurę, co gromami dysze,
Miękkiem śpiewaniem uciszę;
Tęcza niebieska, zda się, czoło nasze
Wstężystym kręgiem opasze.
Oto się budzę, i jeszcze na jawie
Wdzięcznymi snami się bawię,
I biorąc lirę w rozmarzone dłonie,
Po strunach brząkam i dzwonię,
A ufny mistrza śladom i opiece,
Na echu piosnki znów lecę, —
Lecę pod niebo, nad krainy cudne
Lub na ostrowy bezludne.
Turski! ostrzegasz, jako powieść stara
Mówi o śmierci Ikara,
Ażeby czasem i Baltyckiej fali
Mojem imieniem nie zwali.
Próżna obawa — lecąc w górne kraje,
Ja skrzydłom woli nie daję,