Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/671

Ta strona została przepisana.
ODA XVI.
Do Wojciecha Turskiego.
O swoich snach i marzeniach lirycznych.


Tursci! seu brevior mihi,
Seu pernox oculos composuit sopor...



Turski! czy drzemka po oczach mi muśnie,
Czy człowiek na prawdę uśnie,
Zaraz snów moich drużyna skrzydlata,
Jak stado ptaszków, wylata.
Leci na pola, rozbiega po błoni,
W borowe cienie się chroni.
Marzenia moje — w dziecinnej postawie
Lubią pobiegać po trawie,
Lub pod chmurami sznurem lot swój wiodą,
Albo się ślizną nad wodą,
Płyną jak łabędź, albo dniem i nocą
Jako ptaszkowie szczebiocą.
Zda się, że chmurę, co gromami dysze,
Miękkiem śpiewaniem uciszę;
Tęcza niebieska, zda się, czoło nasze
Wstężystym kręgiem opasze.
Oto się budzę, i jeszcze na jawie
Wdzięcznymi snami się bawię,
I biorąc lirę w rozmarzone dłonie,
Po strunach brząkam i dzwonię,
A ufny mistrza śladom i opiece,
Na echu piosnki znów lecę, —
Lecę pod niebo, nad krainy cudne
Lub na ostrowy bezludne.
Turski! ostrzegasz, jako powieść stara
Mówi o śmierci Ikara,
Ażeby czasem i Baltyckiej fali
Mojem imieniem nie zwali.
Próżna obawa — lecąc w górne kraje,
Ja skrzydłom woli nie daję,