Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/673

Ta strona została przepisana.

Ani ten godzien bogacza nazwiska,
Co sygnet z herbem na wosku wyciska,
Kogo po Rzymie z uwieńczeniem czoła
Sława obwoła.

Ubogi jeszcze, kto, próżen przymiotów
We własnej wiosce junaczyć się gotów,
Którego piersi niedołężne gniotą
Srebro i złoto.

Ma się za męża w swojem sercu płochem,
Liczy za chlubę jaśnieć przed motłochem,
I jedno tylko pokochać jest w stanie —
Cień swój na ścianie.

Przestań uwielbiać w swej pysze niewieściej
Skarby bez blasku, lub imię bez cześci;
Bądź samym sobą — a sam powiesz z laty:
Jestem bogaty.




ODA XIX.
Do Pawła Kozłowskiego.


Jam pridem tepido veris anhelitu...


Zefir ciepły i łaskawy
Już odetchnął wiosną,
Już na łąkach kwiaty, trawy
Kraśnieją i rosną.

Wilia, niosąc strugi żytnie,
W milczeniu się błąka,
Choć tam w wioskach gdzieś dobitnie
Słychać śpiew skowronka.

Choć tam pasterz przy zatoce
Gra trelik na trzcinie,
Flis po wodzie wiosłem grzmoce
I milczący płynie.