Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/686

Ta strona została przepisana.

I bladą febrę, co już z niedaleka
Grobowem zimnem owionęła człeka.

Snadź to nasz patron przez czułe starania
I nasze miasta swym płaszczem osłania,
Gdy ryczy działo, kiedy kula świszcze
I baszty ogień rozrywa na zgliszcze.

A któż wyliczy bez końca, bez miary,
Zwalczone Turki, pobite Tatary!
Ileż to razy, gdy wojna udręczy,
Stanął w ojczyźnie sojusz sprzymierzeńczy, —

Gdy już groziła hańba i sromota,
Gdy z silną flotą ścierała się flota,
Gdy hufiec z hufcem spiera się i siecze,
Puklerz z puklerzem, a miecze na miecze!

O! nie pożałuj życzliwego słowa:
Niech nam król polski długo się zachowa!
Niech nasz Władysław, wzmocniony twym darem,
Na długo światu zostanie filarem!

Gdy zwrócisz oczy w którekolwiek strony,
Czy to na północ, gdzie mroźne Tryony,
Gdzie świecą gwiazdy polarne iskrzące,
Czy gdzie dogrzewa przyjaźniejsze słońce, —

Nie idą z ciebie burze, niepogody:
Stróżemże, stróżem bądź naszej zagrody!
A Rzym, przychylny na wołanie nasze,
Wieńcami Świętych twe skronie opasze.

Z gwiazd twoje imię napisze na niebie,
Urban ołtarze poświęci dla ciebie,
A świat łaciński i tybrowa woda
Cześć tryumfalną Indyanom poda.

Na tem umilknę, — reszta mego słowa
Niechaj się, proszę, na potem zachowa;
Reszty do śpiewam, gdy w dobrej otusze
Los mi ogniściej rozpromieni duszę.