O! jakże to okropny niepokój światowy!
Jak się długą wydała moja noc niespana!
Ileż myśli! a wszystkie tęskne i ponure.
Nim północ zaiskrzyła gwiazdy polarnemi,
Księżyc jeno rogaty, wypłynąwszy w górę,
Jako strażnik wartował przy uśpionej ziemi.
Wzdycham i kornie błagam porankowe słońce,
Błagam jutrznię, niech prędzej swoje blaski zsyła,
Wysłuchała jutrzenka modlitwy gorącej
I różowe oblicze z wody wynurzyła.
Wstaję, i błagam słońca, niech prędzej wypływa,
I modlę się Niebiosom w porannej zaciszy.
Wysłuchały Niebiosa — oto list przybywa,
Pisan ręką jednego z braci towarzyszy.
Krótkie były wyrazy w tym uroczym liście:
Nie odpisuj, lecz do nas śpiesz za naszym posłem.
Więc wybiegłem przez lasy — i wnet uroczyście
Poranne powitanie do Ojców przyniosłem,
I po wspólnym pokarmie sen wstąpił na lice.
Na chróścianej pościeli jak słodko się marzy!
Rankiem oku naszemu Bamberga wieżyce
Stanęły, jak zbawienie, jak port dla żeglarzy.
Tam była nasza przystań, Pieryd pałace,
Tam dziatwy Jezusowej zacisze klasztorne;
Gościnny dach przysłonił znużenia i prace,
Tam był słodki spoczynek i jadło wyborne.
Potem na Ratysbonę szukaliśmy śladu,
Kędy się bystry Dunaj wywija i kręci;
Dalej miejsce, gdzie dąży młodzież z Ingolstadu,
I Mnichów, strojny w mury i zamek książęci.
Przez Hallę, kędy kraju nadrzecznego smuga,
Droga nas prowadziła chropawa i śliska,
Gdzie wiekuje na górach zimowa szaruga,
A słoneczne oblicze surowiej połyska;
Gdzie Bryksenu, Bolsanu rosną winogrady,
Gdzie na gruntach trydenckich szczęsny rolnik orze,
Kędy droga, niepewna dla zbójeckiej zdrady,
Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/710
Ta strona została przepisana.