Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/715

Ta strona została przepisana.

W poranku i ciemnym wieczorze,
Czy słońce południa na niebie.

My dla Cię w doświtki grudniowe
Po siedem kagańców zapalim,
I czystą Cię pieśnią wychwalim,
I damy-ć koronę na głowę.

Niechaj Bóg na zgubę nas nie da,
Bug, Wisła niech naszą krainą
Spokojnie do morza popłyną,
Nie bojąc się Turka ni Szweda.

Lecz cóż to? złudzenie w mem oku,
Czy w uchu? — gdyż oto w tej dobie
Głos wielki słyszałem przy sobie,
I jasność zadrgała w obłoku!...




Z POEZYI
SZYMONA SZYMONOWICZA BENDOŃSKIEGO.




OBRAZY NA SALI W ZAMOŚCIU.

W hetmańskim dworze grzmi radość obfita,
Hetman zacnego przyjmuje dziś gościa:
Ojca małżonki w swoich progach wita
I daje ucztę na zamku Zamościa.
O Pierydy! którym swe powieści
Pochlebną mową krasie nie przystało,
Wdzięczne za tyle gościny i cześci,
Opiejcie światu tę ucztę wspaniałą!
Lecz w kole starców i rycerskiej młodzi,
Gdzie siła mężów biesiaduje społem,
Wam, skromne dziewy, zaledwo się godzi
Z chlubą, w milczeniu, siąść z nimi za stołem.
Ani wam słuszna, z tem dostojnem gronem
Spełniać puhary pienistego wina;
Ani wam głosić helikońskim tonem
Wszystko, czem chlubna sarmacką kraina.