Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/740

Ta strona została przepisana.

Idź na szczęśliwe pole elizejskich cieni,
Gdzie się wiosna wieczysta radośnie zieleni!

Rzekła, uprzędła nitkę przeznaczenia człeka,
Lachesis targa przędzę i pasmo rozwleka,
Atropos zaś rozkrawa cały splot rozwity,
Ceber zawył w podziemi — i oto trup Kmity.
Widzi Polska zgon męża, narodu gromada
Widzi, jak on pod mieczem przeznaczenia pada.
Cóż począć? czy rozpaczać? albo Niebios prosić,
Aby snadź, gdy wyrokom stało się zadosyć,
Gwoli szczęścia i sławy Rzeczypospolitej
Dano drugiego męża z wielkim duchem Kmity,
Coby Piotra zastąpił i w słowach, i w czynie,
Zgoił gorzkie wspomnienie Lechowej drużynie?

Gdy nas dręczy obawa: co się z krajem zdarzy?
i kiedy łzy rzęsiste płyną nam po twarzy,
Patrzcie, jak groźna burza zbiera się dokoła!
Słuchajcie, jak ojczyzna o ratunek woła!
Jęcząc i opłakując niepowrotną stratę,
Chciałaby z grobu wskrzesić wiernego Achatę:

— Biada mi! oto klęskę przewiduję z dali,
Oto łuna pożarna w obłokach się pali.
Trudno się ciebie, Kmito, odżałować dosyć,
Z tobą i gorzką dolę lżej było przenosić!
Kmito! tyś przedmiot żalu, ty byłeś wesele,
Czemu pragniesz spoczynku, kiedy prac tak wiele?
Żegnaj, Piotrze! Ojczyzna już się żegna z tobą;
Idź na łono Niebiosów, o nasza ozdobo!
Przechodniu! westchnij, żywem uczuciem przejęty,
Niechaj będzie sen jego spokojny i święty,
Niech między święte męże tej chwili doczeka,
Gdy Niebiosa zabłysną tryumfem człowieka,
Gdy przyjdzie Bóg z Niebiosów i do siebie zgarnie
Prawowierne owieczki z Chrystowej owczarnie.