Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/742

Ta strona została przepisana.

Łabędź sarmacki już świeci w tej porze
Pomiędzy zorze.

Apollo — rzekłem — nie gardzi oręża,
Gra na cytarze i łuk swój natęża,
A nawet słodka uczona Pallada
Zbroić się rada.

Muza, co w krwawym nie smakuje trudzie,
Pierzchła ode mnie; lecz my biedni ludzie,
Co jeno myślim, już zaraz się poda
Jakaś przeszkoda.

Zaledwie zbrój no próg domu przechodzę,
Moja mi Anna stanęła na drodze:
Jak gałąź bluszczu wije się, jak może,
Na swej podporze,

Tak na mej szyi zawisła w tej chwili.
Z nią niemowlęta, synaczkowie mili;
Na rękach Stefan, a mały Jaś bieży
Przy jej odzieży.

O zorzo moja!... porzucasz mię zgoła!...
Tak, płacząc, biedna niewiasta zawoła.
Jam okamieniał, bo miękkie, niestety!
Serce poety.

Cyrce, Kalipso, czarodziejka czuła,
Do ścian domowych rycerza przykuła,
I jak syrena w niewoli mię trzyma
Swemi oczyma.




ODA XIII.
Do Stanisława hrabiego z Górki, wojewody

poznańskiego.


Orbis tyranno Sarmata debuit.


Oto na ziomków obrócił Sarmata
Grot, co miał razić gnębicielów świata,