Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Gwiazdy poczęły gasnąć, dzień zaświtał blady;
Widna puszcza, ku puszczy wiodą wilcze ślady,
Świeżo, dzisiejszej nocy udeptane w śniegu.
Mróz mnie przejął: śmierć wita u samego brzegu;
Gdy wejdę w głąb, pochłonie mnię tam bez litości,
I tylko śnieg przypruszy rozniesione kości.

„A posępnież ta puszcza z dala wyglądała.
W prawo, w lewo bezbrzeżna; z wierzchu szata biała
Osłaniała jej wnętrza ponure ciemnice,
Gdzie spojrzawszy, myślałeś że wchodzisz w kośnicę,
Owieszoną białością na przekor żałobie,
Aby się śmierć tak straszną nie wydała tobie.
Na skraju cztery dęby jak dziady brodacze,
Opodal płaczka brzoza, znać już kogoś płacze;
Pochyliła ramiona i bogate włosy,
Na które się rzuciły bluszcz i zmarzłe wrzosy,
Jak gady obłożone łuską krzyształową,
Za nią szumiało w puszczy snu wiecznego słowo.

„Nie łatwy ma bywało przystęp do mnie trwoga;
Ale ten szum ponury, ta samotna droga,