Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Te jodeł kolumnady co stały przedemną
Smutne, gdziś w nieskończoność wijące się ciemną;
Te zwieszone z gałęzi śnieżyste kotary,
Które tu dzień już złocił, tam gubił mrok szary;
I jałowce pod śniegiem stojące jak duchy,
I ten zalatujący czasami ryk głuchy;
To wszystko, dziś ja żołnierz z wstydem wyznać muszę,
Taką zgrozą ziębiącą owiało mi duszę,
Że stanąłem jak wryty, myśląc że szatani
Prowadzą mnię umyślnie w bezmiar tej otchłani,
I obłędem mi splączą w puszczy krok tułaczy,
A potem ducha porwą w piekło, gdy zrozpaczy.

„Trzeba wrócić i czekać aż Bóg zeszle wiosnę.
Tak dumając o starą oparłem się sosnę,
I z różnych wspomnień wnioski wyciągając różne,
Myślałem kędy kroki obrócę podróżne,
Bo do chaty wstyd wracać. Lecz wnet duszę skrzepłą
Jakieś zdrowe mi w piersiach ocuciło ciepło:
„Ludzi wstyd? — pomyślałem — a nie wstydże siebie?“
Ocknąłem się, uczułem, że nademną w niebie