Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/78

Ta strona została uwierzytelniona.

A czasami ryk jaki wilków, co szły z dali.
Kiedy rykną, to zda się, że puszcza się wali.
Zwietrzyły mnię, nadchodzą, stają pod mem drzewem,
Obwąchują je w koło, patrzą na mnię z gniewem,
Że daleko im siedzę; skowyczą, coś radzą;
Odbiegną precz, to znów się pod drzewem gromadzą,
I skaczą, czy mnie który skokiem nie dostanie,
Ale darmo. — Ja z góry patrzałem się na nie,
Trzymajac się konarów i modląc się Bogu,
Bom się iście już widział na wieczności progu.

„Odetchnąłem gdy przeszły. Lecz gdy wilków nie ma,
Kiedy cicho, powieki skrzepłej sen się ima.
A zasnąć tu, to znaczy zasnąć już na wieki
Bez pojednania z Bogiem, bez bratniej opieki,
I pohodować wilki i nie dojść w legjony! —
Złote płatki padały na mój wzrok znużony,
Albo sto gwiazd tańcując w sen mnię kołysało,
Tak żem spadał. Więc wtedy w dłoń z zimna skostniałą
Chwytałem śnieg z gałęzi i tarłem nim skronie.
I tak noc przepędziłem na tym strasznym tronie —