Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Bo kiedy już tak blisko śmierć stawa koło mnie,
To chciałbym jak katolik umierać przytomnie,
I Bogu wypowiedzieć to czem pierś oddycha.
Stanąłem, i począłem pacierz szeptać z cicha,
Pacierz, jak mi się zdało na ziemi ostatni,
Którym duch mój świat żegnał spiesząc do wypłatni.

„A w puszczy było cicho; śmierci sen głęboki
Objął wszystko. Po chwili usłyszałem kroki,
Raz w lewo, raz na prawo wijące się śniegiem,
Jak zwierza, który strzelca chce omylić biegiem.
„Jeśli to wilk mnie wietrzy, czem ja się obronię?“
Lekkim tylko kosturem zbrojne miałem dłonie,
A w kobiałeczce nożyk do sera i chleba,
Lecz z krzesiwkiem; więc — myślę — ognia skrzesać trzeba
Skoro wilk się pokaże: wilk ognia się boi.
Dobyłem nóż i krzemień, patrzę; on już stoi.

„Krzyknąłem i za jodłę cofnąłem się krokiem.
Krzeszę ognia, wilk stoi, patrzy ma mnie wzrokiem
Takim, jakby żałował tego że mnię strwożył.
Księżyc świecił nań z góry, on się w śnieg położył,