Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz pomny, że tak samo krzewiem się poczyna
Polana, gdziem nocował, gdzie wilków drużyna
Skakała ku mnie w górę, przestałem się cieszyć.
Wilk szedł raźno, musiałem i ja krok przyspieszyć.
Wreście stanął, ja staję, patrzę: wielki Boże!
Przedemną szczere pole, otwarte jak morze
Ciągnie się, że oczyma trudno mi je zmierzyć!
Patrzę na szczęście moje i nie śmiem mu wierzyć.
I jak Mojżesz stał w skrusze przed krzakiem w płomieniach,
Tak ja utkwiwszy oczy w tę błoń, w nocnych cieniach,
Kruszyłem się pacierzem wielbiąc wszechmoc Boga,
Któremu w puszczy była widna moja droga.

„Wilk czekał, jakby więcej nie chciał mnie porzucić.
Lecz kiedym szukał wzrokiem gdzie kroki mam zwrócić,
Obejrzał się i ruszył skrajem puszczy w lewo,
Gdzie ujrzałem z daleka we mgłach nocnych drzewo,
I chatę na opłotek skłonioną pochyło,
I dwa okna, a w oknach światło się świeciło.
Tu stanął mój druh wierny, przewodnik mej drogi,
Patrzał mi długo w oczy, łasił się u nogi;