Ściele się pomrok ze srebrnemi
Gwiazd kagańcami i powoli
Zasnuwa ziemię. Już na roli
Fioletowe barwy ćmią się
I las, stojący cały w pąsie,
Zczerniał. Już góry różowemi
Szczytami tylko, jak pochodnie,
Świecą w błękicie. Już zachodnie,
Chłodne powiewy ponad knieją
Płynące ciemną, z szeptem wieją.
Świat się ucisza. Skrzyp daleki
Wozów z pszenicą słychać jeszcze — —
Cichnie... Już złote lecą deszcze
Świetlnych owadów, w gajach płoną — —
Już przez dolinę uciszoną,
Ku gwiazdom zaszumiały rzeki...
O jakimżby piękności cudem
Była wieczorna ta godzina,
Gdyby świat teraz czuł nad sobą
Boga, nie władcę ponad ludem,
Lecz Ojca, który kocha syna...
Oto wieczorną taką dobą
Anioły białe jak łabędzie,
Powinny boskie nieść orędzie...
Oto o tej godzinie w górę
Podniósłszy oczy, tam, z padołu,
Strona:Poezye T. 1.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.