Ponad wierzchem Synai, wniebowstępnej góry:
Grały trąby mosiężne z rozgłosu ogromem.
I pruł falę powietrzną rozgłos trąb ze grzmotem,
Jako stado delfinów, co ocean porze,
Z płetw i nozdrzów hałasem, z ogonów łoskotem,
Podobne wichrom, szumem pędzącym po borze.
Jak ciężkie chmury, z za gór wygonione tuczą,
Lecą i na przestworach wiszą widnokręga:
Grzmoty trąb, z nieb wysokich spadające, huczą,
A pokąd jasność słońca sięgnęła, grzmot sięga.
I lękał się lud w trwodze, a Mojżesz z obozu
Wywiódłszy go, naprzeciw Bogu wiódł ku górze
Wśród deszczów niepokoju i przerażeń mrozu —
I szli, kędy płomienne wichrzyły się kurze.
Albowiem na Synai, skąd szedł kurz płomieni
I dym buchał kłębami: zstępował z niebiosów
Pan, wśród błyskawic skrzących i ogniów czerwieni,
Ryczących gromów i trąb mosiężnych rozgłosów.
I drżała wszystka góra od stóp aż do głowy,
I drżała wszystka ziemia, co przyległa w trwodze,
Jak lwica, gdy zobaczy z pustyni stepowej
Las na wzgórzach Libanu w łunie i pożodze.