Ta strona została uwierzytelniona.
I wśród piekielnych obrzydzeń i mąk
Zapładniać będę musiał tę ohydną
I w jej uściskach pędzić dni mych ciąg.
A ona, dłonią bezczelnie bezwstydną
Jęła obnażać swój okropny kształt
I w swej nagości stanęła mi widną.
Każdy łachmanów odsłoniła fałd,
A oczy moje zpod powiek skostnienia
Patrzyły, woli mej zadając gwałt.
I pochwyciła mnie w swe uściśnienia — —
O dziwna, straszna ironio! Jam czuł
Żądzę wśród wstrętu, rozkosz wśród cierpienia.
Jej wzrok podniecał, choć jej oddech truł —
I pot mi czoło zlewał już obficie
A jeszczem nie rwał węzła, co nas skuł.
Ktoś jest? — spytałem. Odrzekła mi: »Życie«.