I nagle duszę moją chwyciła, jak w kleszcze,
Taka straszliwa rozpacz, takiem nerwów piekłem
Mózg zawrzał, że od okna i świata uciekłem,
Bo mogłem był oszaleć, gdybym patrzał jeszcze.
Nadmiar wstrętu do życia codziennej podłości
Jest mi chlebem i wodą, co trują i duszą,
Nie mam już w sercu żadnej łaski i miłości,
Gardzę i nienawidzę całą moją duszą.
Gardzę i nienawidzę — — gdybym dziś z tej ziemi
Odchodził, w świat posępny patrząc zagrobowy:
Odchodziłbym z oczyma jako stal, zimnemi,
Nie odwracając nawet raz ostatni głowy.
Jedno mam tylko pragnienie: rozkoszy,
Bo rozkosz tylko wiedzę ćmi i zgłusza,
Energię myśli gnie, zadumę płoszy,
A nieszczęśliwa jest ważąca dusza.
Ważyć, czuć, myśleć, wiedzieć — równocześnie
Pojmując całą bezmoc swojej woli,
I widząc, że chcieć, to jest marzyć we śnie:
Jest to, co chyba najbardziej nas boli.