Wielkie kościoły, kędym klękał wprzódy,
Kłamstw okazały się pełne i złudy...
Pustynia ruin wokoło się piętrzy,
Strzaskanych kolumn leżą całe zwały —
Posągi bogów o twarzy najświętszej,
Strącone z podstaw, w proch poupadały.
Jak czynią ludzie wielką trwogą zdjęci,
Zło myśli chciałem pogrześć w niepamięci,
Lecz ono było, jako wąż pod liśćmi —
I nie wiedziałem w końcu, dokąd iść mi,
W jakiej się ukryć niedostępnej twierdzy
Pod własnej myśli pościgiem zażartym?
Gdzie obmyć ducha ze śniedzi i ze rdzy,
By Blask odświetlał i był Blasku wartym?
W bezdni upadku, w porywów bezkresie,
Byłem jak okręt, który burza niesie:
Jedna pod chmury wyrzuca go fala,
Druga w przepastną toń odmętów zwala...
Czegom nie odczuł?!... Każdy atom duszy
Przez piekło swoje szedł, boleścią siny —
I czułem w końcu, że się duch już kruszy
I że nic nie mam dla życia — prócz śliny...
Aż niewzywana i niespodziewanie
Biała i czysta Psyche przy mnie stanie
Strona:Poezye T. 3.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.