I prosiły, składając jak do modłów ręce:
Oto nas twe do ciebie przysłało natchnienie,
Chcemy na świat! Patrz, jakie piękne i tęczowe,
Daj nam, jak gwiazdom jasnym, nad twem czołem błysnąć,
Daj nam ciało, daj duszę... A on ściskał głowę,
Co pękała w gorączce i pytał sam siebie:
Co jutro? Lecz co jutro? Czy z okna się cisnąć?
Czy żyć dalej o ledwie nie żebranym chlebie?
Dalej walczyć z tym losem, co kościaną ręką
Pochwyciwszy za gardło, pierś gniecie kolanem,
I jak upiór się poić zda ofiary męką,
Unicestwioną siłą i życiem złamanem?
Dalej za nędznej strawy kęs uginać karku,
Zapierać się swej duszy, pragnień, woli, wiary,
Myśl swą, krew swą przemieniać w towar na jarmarku,
Szukać kupca i ducha przykrawać do miary?
Dalej z niebowstępnego cisz i wyżyn lotu
Opadać ku ziemskiemu gwarowi i błotu,
Gardząc własną słabością i dolą ofiary?
Niech mogiłę samotną w nieświęconej ziemi
Tłum prawowierny mija z obawą i wstrętem:
Kto się życia rękoma pozbawia własnemi,
Tego duch potępiony, imię jest przeklętem,
Mówią, że czasem sokół, zamknięty do klatki
Strona:Poezye T. 3.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.