Widok miał bardzo piękny i odkryty,
I nieraz siedząc nad morską topielą,
Cieszył się, patrząc na przejrzysty lazur,
Że żaden w parku tym nie bywa Mazur.
Miał także własną łódkę, którą czasem
Płynął na morze, kiedy woda gładka
Była tęczami świecącym atłasem.
Zawsze mew za nim leciała gromadka
Którym jeść rzucał i nad łodzią pasem
Krążyły śnieżnym, że łódź jako chatka
Zdała się polska pod gołębi sznurem,
Jak łąk zielenią, oblana lazurem.
Tam na wznak leżąc ku niebu oczyma
Nieraz dnie całe przepędzał samotnie,
Myśląc, że przeszło lato, przyjdzie zima,
Albo też myśląc to samo odwrotnie.
Myślał, że czego braknie, tego niema,
Że tysiąc razy, znaczy tysiąckrotnie,
Że fasolowy sos robi się z fasol
I że od deszczu ochrania parasol.
Czasem też bawił się wspomnień zabawą,
Niejedną złoto- znał i czarno-brewą — —
Z tych jedna miała pierś lewą i prawą,
A druga miała pierś prawą i lewą...
Strona:Poezye T. 3.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.