W swym buduarze, w którym wszystkie ściany
Świecą tęczami wachlarzów i palet,
Otwarła biurko, gdzie kluczyki kładzie,
I list przypadkiem spostrzegła w szufladzie.
Wzięła i zbladła trochę i z powrotem
Chciała położyć — wyjęła z koperty
I jęła czytać te słowa z łoskotem
Wielkim pisane, bez logiki, per ty.
Zarumieniła się, znów zbladła, potem
Zgarnąwszy nowych »Mód paryzkich« sterty,
Usiadła na fotelu z listem w ręku,
Przegięta, w włosów rozsypanych pęku.
Siedziała długo, w tył schyliła głowę,
List na kolana padł, ręce jej zwisły;
Przez twarz jej bladą szły ognie pąsowe
I pierś wznosiła się w sukni obcisłej.
Dreszcze ją jakieś wstrząsały nerwowe
I w oczach jakby dwie wielkie łzy błysły — —
Przycięła usta i nogę na nogę
Kładąc, westchnęła... List spadł na podłogę.
Siedziała długo. Wtem ozwał się dzwonek — —
Drgnęła, wydęła usta marszcząc czoło
I list włożyła między stos koronek.
Mąż wrócił. Wyszła z twarzą niewesołą,
Strona:Poezye T. 3.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.