Miała też ganek na morze rzucony,
Na wodę z różu, srebra i błękitu,
Cichą, głęboką, pustą i niezmierną,
I w szafie Asti, Szampan i Falerno.
Było południe. Siedzieli oboje
W parku nad morzem. Jej płynęły z głowy
Złotawych włosów wite w loki zwoje
Na smukłych ramion kształt alabastrowy.
Nosiła w domu na pół greckie stroje,
Które jej wdzięki kryły do połowy,
I teraz, w białej tuniki rozcięciu,
Widać jej było białe biodro w zgięciu.
Na morze oczy obróciła duże,
Łagodne, smętne, czyste oczy Psychy,
I wodząc niemi po złotym lazurze
Miała w nich morza uśpionego cichy
Błękitny uśmiech. W drobnej dłoni róże
Trzymała, wielkie więdnące kielichy,
Co miały w blasku więdnących szkarłatów
Ten dziwny smutek konających kwiatów.
W białej tunice, w wianku róż na głowie,
Z różami w dłoni, cicha, zamyślona,
Była, jak Nimfy gdzieś w greckiej dąbrowie
Zrodzone z baśni. A fala złocona
Strona:Poezye T. 3.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.