Jej białe stopy brała za wezgłowie,
Lub zawisała perłą u jej łona,
Albo na róże i włos rozwinięty,
Wielkie i jasne siała dyamenty.
Henryk ramieniem otoczył jej szyję,
Lubieżną szyję marzącej Charyty,
I czuł jak serce u dziewczyny bije
W piersi okrągłej, pełnej, półodkrytej.
Ile się żaru pod tą piersią kryje,
Wiedział, i wiedział, jak jej ócz błękity
Mdleją z pod powiek, gdy na pół zemdlona
W tył się przechyla, otwarłszy ramiona.
Przed nimi morze grało zmienną tęczą
Przesrebrzanego w lazur fioletu,
Pokryte gazą oparu pajęczą,
Co od w łuk giętych gór modrego grzbietu,
Hen, ponad siną zatoki obręczą,
Wisiała drżąca, jakby dźwiękiem fletu
Kędyś wśród laurów ukrytego Pana
W błękitne rytmy sennie kołysana.
Siedzieli cicho, wsłuchani w milczenie
Odległych pustek, w bezmiar wód wpatrzeni,
Samotni, cisi, bez ruchu, dwa cienie
Wyszłe z cyprysów tajemnej zieleni.
Strona:Poezye T. 3.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.