Włosy jej znowu rozsnuły się w pękach,
Gdy przewiesiła w tył głowę zemdloną,
Z pod gorsu piersi wyjrzały z ostrożna
Wstydliwie, jakby pytając: czy można?…
Na rękach czuł ją swych całą zwieszoną,
Czuł ciepło ciała jej i jej oddechu,
Przy piersi czuł jej falujące łono,
Czuł krew tętniącą w jej żyłach w pośpiechu,
Czuł swoją dawną, kochaną, straconą...
A ona zwolna, w smętnym półuśmiechu,
Pół powiek wzniesie i pół ust rozchyli
Zbladłych, podobnych pół rozwartej lilii —
I patrzy... Wszystko pierzchło mu z przed oczu,
Cierpienia, męka, gniew i wszystko potem —
Zanurzył palce w jej gęstym warkoczu
Co się pod słońca światło błyszczał złotem,
Schylił twarz — — w oczu jej mglistem przezroczu
Zadrgało światło — — nagle rąk mu splotem
Objęła szyję — — i czoło im z czołem,
Usta z ustami spoiły się społem...
Jak długo trwał ten czar — — któż takie chwile
Liczy — — lecz nawet Henryk uczuł życie...
On, co przed chwilą chciał się skryć w mogile
Przed nudą: tonął, jak chłopak, w zachwycie,
Strona:Poezye T. 3.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.