Patrząc w okno. Tak pusto mi było, jakoby
Same mię otoczyły mogiły i groby,
A dusza moja, nakształt oślepłego ptaka,
Co bijąc skrzydłem próżno, nie śmie zfrunąć z krzaka,
Błąkała mi się w piersi, smutna i samotna
I ciemna, jako noc ta w mrocznych chmurach słotna.
Nagle począł dzwon dźwięczeć... W tej pustce, w tym mroku,
Na nieskończone lasów i tęsknot otchłanie,
Smutny, w przestrzeń płynący dzwon na Zwiastowanie,
Jak u nas tam daleko, u gór moich stoku...
I zdało mi się wówczas, że z chmur, jak lilia,
Wykwitnie twarz anielska, że się mgła rozwija
I że z mgły, nakształt srebrnej światłości księżyca,
Srebrna, cicha i jasna zjawi się Dziewica...
Jam wówczas tylko wierzył... I wówczas, w tej zmroczy,
W owej dalekiej stronie, w obczyźnie dalekiej,
W tej samotności grobu: gdym wznosił powieki
I spojrzałem ku niebu — zawilgły mi oczy...
Wezbrało mi się serce... Byłbym ziemię całą
Cisnął do mego serca — ono świat kochało,
To puste, głuche serce w ową dziwną chwilę
Kochało świat do łez...
Byłem podniesiony
W nieziemskie i nieznane mi dotąd regiony
Strona:Poezye T. 3.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.