Jakiejś wielkiej miłości, ukojeń wzajemnych,
Zapomnień krzywd i żalów i uniesień ziemnych,
Byłem, jakby na zmarłych ziemskich żądz mogile.
Czułem w wnętrzu mem, w piersi, duch, co się kołysze
Ponad wszystkiem, co ludzkie, z niczem się nie zspala,
Jest jako mgła nad rzeką, pod którą grzmi fala,
A ona ma swą wieczną, niezmąconą ciszę...
I rzekły moje usta w ową dziwną chwilę
Wielkie, święte i czyste: ave Maria...
Rozstali się — i nigdy nie przyjdą ku sobie,
Rozeszli się na zawsze, na zawsze rozstali,
Żyją, jakby na innym każde żyło globie — —
Czas płynie, czas, co z każdym dniem rozdziela dalej —
Są sobie obcy do dna.
Lecz czyż nigdy ona
Nie uczuła nad sercem, jakby wzdłuż jej łona
Płynęła ciepła, duża spadła łza deszczowa?
I nigdy nie słyszała w wieczornej godzinie,
Kiedy dusza się Bogu, jako kwiat rozwinie,
Cichego słów szelestu: bądź zdrowa! bądź zdrowa!
Bądź szczęśliwa na wieki! bądź błogosławiona!...