Takie w jej sercu wzbudziły natchnienie,
Że ledwie świat ten zobaczy otworem,
Wnet nań wyrzuci dwojakie strumienie.
Więc strumień wody niszczącym likworem
W piekielną bezdnię zapada, w te sfery,
Za które słońce zachodzi wieczorem.
A strumień ognia łakomy na żery
Tam, gdzie szczęśliwość wybrańcy dziedziczą —
Ulata w górnych błękitów etery.
Nagle rażone falą tajemniczą,
Niby piorunem, który lasy niszczy,
Kręgi piekielne, jak żmije zasyczą.
Zalany wodą żar, jak wicher świszczy,
I w kłęby pary przepala zdrój cieczy,
W siarczanych spazmach swych płomiennych zgliszczy
Dymiąc błękitnie. Jak od ostrych mieczy,
Od świętej wody uchodzą szatany,
Drżąc o swe piekło i piekielne rzeczy.
Ale już suną srebrzyste bałwany
I fala, hucząc spienionym żywiołem,
Zmienia się w rzeki — w morza — w oceany!
Stosy gehenny zalewając kołem,
Gasi na wieki, a każdy zagasa,
Sycząc w agonii pod fali kościołem.
Zamarły stosy. Potępieńców rasa
W głębi przepada. Nadszedł kres jej kary,
Lecz znikła razem wszech nadziei krasa.
W święconej wodzie piekielne te skwary
Zgasły na zawsze. — A tymczasem w górze
Padały inne wieczności filary.
Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.