W NIESKOŃCZONOŚCI.
Artemis. Spójrz, siostro, oto ziemia! Czy nie znijdziesz jeszcze z niebiosów? Nie objawisz się ludziom?
Godzina. Przeznaczenie nade mną. Zegar wieków żółwim płynie krokiem. Żadna władza bogów ani ludzi nie przyśpieszy jednej minuty.
Artemis. Okrutną jesteś. Jeżeli znijść nie możesz, czemu błyskasz istotom ziemi w fosforycznych błędnych ognikach, niby duch, który się ucieleśnia — a cała pozostajesz niewidzialną?
Godzina. Niewidzialną być muszę aż do ostatniego uderzenia zegaru. Każdy błysk fosforyczny jest mgnieniem moich narodzin. Jestem jakoby ciało z niewidzialnych atomów stające się powoli i coraz bardziej rozlewające się w kształt promiennego żywiołu. A tymczasem ciemna jestem jako noc o światełkach rzadkich i mglistych.
Art. Lecz ludzie biorą je za słońca... Czy ty czujesz ich boleści — i obłędy — i szały?
God. Czuję — ach, i nietylko czuję, lecz one mnie trawią i nawskróś przenikają. Wszystkie te boleści —