Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.

o jednym i o drugim zapomniano, bo Wicher dobiegł do mety — i wszyscy wołali:
— Niech żyje Wicher! Niech żyje Graf!
Wkrótce jednak nad wszystkiemi głosami zapanował jeden, piskliwy i żałosny głos starca:
— Dajcie grosik biednemu kalece!
I opuścił tę tłuszczę poeta — i ruszył w stronę cienistego ogrodu, który się kiedyś nazywał ogrodem Miłości, a dziś jest ogrodem Rozczarowań.
I wszedłszy wołał poeta:
— Słuchajcie! Śpiewać wam będę o rzeczach wielkich i świętych!
Ale i tu nikt go nie słuchał, bo wszyscy byli zanadto sobą zajęci. — Parami szli tu ludzie, mężczyźni i niewiasty, ukradkiem i jakoby kryli się przed ludźmi. Od srebrnych promieni księżyca rysowały się po ścieżkach ogrodu czarne sylwetki drzew — a między niemi jak cienie przesuwali się ludzie i cicho coś szeptali do siebie. Któż zbada ich tajemnice? Czasami tylko jakieś półsłowo głośniejsze zabrzmiało śród ciszy — a było to słowo kocham, ale brzmiało zbyt głośno i zbyt fałszywie. I tak kłamali sobie ci ludzie miłość, bo miłości nie znali. A inni, którzy już kłamać nie chcieli, w bolesną zadumę wpadali i roili miłość inną niż ta, której dotąd doznawali.
Mówiła jedna kobieta do młodzieńca: Nie kocham ciebie! — ale on jej pokazał swoje miliony i wnet powiedziała: kocham.
A inny opuszczał kobietę, bo nie miała bogactw — i wiele było dziewcząt opuszczonych w tym ogrodzie, a te błądziły samotne i zapłakane. A nikt ich nie pocieszał, bo każdy swoje miał troski.
A najwięcej było takich, co śmieli się i żartowali z miłości — i uważali ją — jako igraszkę i miłe przepędzenie czasu: tym było najlepiej, bo żadnych złudzeń